Jedno zdanie, jakie wypowiedział w wywiadzie dla tygodnika „Newsweek” prezydent Bronisław Komorowski, wzbudza duże emocje. To zdanie brzmi – Mam suwerenne prawo wybrać kandydata na premiera. Lider zwycięskiej partii ma największe szanse, ale nie ma gwarancji. I zostało ono jednoznacznie ocenione jako sygnał pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, że prezydent nie powierzy mu teki premiera, jeżeli jego formacja zdobędzie największą liczbę głosów. Potwierdza to zresztą jeden z autorów wywiadu, Andrzej Stankiewicz, uważając , że właśnie takie są intencje Bronisława Komorowskiego – pokazanie PiS, że wygrana arytmetyczna nie oznacza wcale zwycięstwa.
Komentatorzy zauważają, że byłoby to wbrew obyczajowi parlamentarnemu, gdzie prezydent desygnuje na premiera szefa zwycięskiej partii, lub osobę wskazaną przez niego (casus Kazimierza Marcinkiewicza). Z drugiej strony prezydent tylko przypomniał, że to jego pełne prawo konstytucyjne, a dodatkowo dał sygnał, że czuje się politykiem w pełni autonomicznym. I ten sygnał skierowany był także w stronę Donalda Tuska.
Oczywiście, wypowiedź prezydenta stała się podstawą wielu spekulacji, w co, i z kim gra Bronisław Komorowski. Przypomniano, że jego relacje z innym politykiem PO, Grzegorzem Schetyną są bliskie, a do tego, jest on również w niezłych kontaktach z szefem SLD, Grzegorzem Schetyną. Czyżby więc Komorowski był konstruktorem nowego aliansu, PO – SLD (może z PSL), gdzie wcale niekoniecznie Donald Tusk byłby premierem? Oczywiście, kiedy zwycięska partia otrzymałaby ponad 50% mandatów w Sejmie – dywagacje nie miałyby żadnego sensu. Ale wyniki sondażowe praktycznie wykluczają taką możliwość. Więcej – rysuje się wyraźny trend spłaszczenia wyników, gdzie trzy formacje, PO, PiS i SLD, byłyby bardzo blisko siebie. Zakładając, że Jarosław Kaczyński żadnej propozycji nie otrzyma, w pierwszym ruchu misję powołania rządu mógłby otrzymać… Grzegorz Napieralski. Gdy Sejm odrzuci tego kandydata, w drugim ruchu to on właśnie proponuje własnego kandydata. Ale wcale znów nie musi być to szef partii największej, np. PO, ponieważ Grzegorz Napieralski nie musi go zaakceptować, w imieniu SLD. Inicjatywa formalna pozostaje w Sejmie, ale polityczna nadal spoczywa w rękach prezydenta. A wtedy pojawia się kandydat kompromisowy, marszałek Grzegorz Schetyna, który właśnie odbudowuje swoją pozycję w Platformie Obywatelskiej…
To jest oczywiście wróżenie z fusów niezaparzonej jeszcze kawy, ale przecież Komorowski jest na początku swojej kadencji i ma całkowitą swobodę kształtowania swojej polityki tak, jak uważa. We własnym interesie i interesie państwa, tak jak on to rozumie. Równy dystans do rządzącej koalicji i do opozycji jest dla niego wygodniejszy i daje mu silniejszą pozycję, jako organowi władzy wykonawczej, niż wspieranie jednej opcji politycznej. Bronisław Komorowski pamięta rządy Aleksandra Kwaśniewskiego, wywodzącego się z lewicy, który otrzymał reelekcję w roku 2000 w pierwszej turze wyborów (53,9% głosów), kiedy u steru rządu była AWS. Patronat nad rządem, dającym gwarancję stabilności państwa i jego urzędu, jest może być dla niego argumentem do rozpoczęcia gry już dziś. A wbrew opiniom niektórych, kiedy różnice w liczbie uzyskanych mandatów nie będą duże, to jego rola przy kształtowaniu koalicji rządowej może być kluczowa.
Redaktor Piotr Skwieciński oskarża Bronisława Komorowskiego, że ten swoją wypowiedzią dla Newsweeka wzmaga antypisowskie emocje, co może prowadzić do wzmożenia wewnątrz-polskiej wojny. Warto może jednak publicyście „Rzeczpospolitej” przypomnieć, że kampanię z wyraźnym ignorowaniem urzędu prezydenckiego i ostentacyjnym lekceważeniem Bronisława Komorowskiego, prowadzi Prawo i Sprawiedliwość i całe środowisko medialne, skupione wokół tej formacji. I to jest właśnie główną przyczyną psucia obyczaju demokratycznego, ze szkodą Polsce.
Azrael